Siemaneczko biedne blogowe świrki!
Ciekaw jestem, ile jeszcze tych starych karabinów z mych pierwszych blogowych wędrówek się tu plącze, gdzieś w pobliżu. Choć, jak zawsze piszę, tu nie ma jakiegoś pobliża w pełnym sensie. Że nie wspomnę jeszcze o zapomnianych czatowych czasach, które w czasoprzestrzeni Internetu zdają się być prehistorycznymi.
Sprawę turnieju na Blog Roku zupełnie przespałem. Gdybym nie spał, blog był bym wystawił, albowiem Turnieje Onetu niezwykle wartościowymi dla blogosfery są i zachwycają. Dlaczego zachwycają? Bo są wartościowe i niosą przesłanie, przemawiają. Pokazują, że blogopisacza stać na wiele. Mało tego, one mówią, że stać go na więcej, że blogoprzestrzeń stać na więcej. A kto tego nie kuma, ten głąb. Rozumiem, że ta cała esemesowa szopka, choć dzięki niej wygrałem Kulturę za 2007 rok, to fajans i popelina, i kryształowe pucharki, i w ogóle casas pavosas. Niestety, blogi są popularne jedynie w blogoprzestrzeni i tak chyba musi być. Kiedy oglądałem Paszporty Polityki, jeden z nagrodzonych powiedział coś w stylu, że cieszy się z wyróżnienia szczególnie, bo jako pisarz, nie musiał nigdzie wysyłać esemesów, tańczyć na lodzie i o głodzie, po prostu właściwa kapituła odnalazła go sama i nagrodziła. No mogłoby być i tak z blogami, ale nie sądzę, by zdarzyło się to przed śmiercią blogosfery.
Ci, którzy startowali, wiedzą jak to z tym głosowaniem jest. Te sms – y trzeba wydrzeć pazurami z ziemi, kilofem wyszarpać, niczym diamenty z węgla. Najcelniej i najrzetelniej, żeby siła w ramionach i trud ten wykonać. Oczywiście ci co mówią, że zagłosują, nie wyślą, trzeba stanąć nad realnym telefonem i pilnować delikwenta, uprzednio go skorumpowawszy, z odbezpieczonym pistoletem przy jego skroni. Albo, co najwygodniejsze, zakupić startery, stracić nieco kasy, ale zachować dumę. Ja, przykładowo w tym roku wysłałem 0 (słownie: zero) esemesów. Choć niby tylu blogopisaczy znam.
Moje blogaski wystawiałem trzykrotnie z różnym powodzeniem. Fajna zabawa to była i niczego nie żałuję, grzechów mych też nie pamiętam.
Co do samej gali blogowej, to bardzo fajna rzecz, można na własne oczy zobaczyć piszących blogi, napić się za darmochę, zjeść, pogadać. Jeśli Onet zafunduje noclegi w hotelu Etap – nie nocować pod żadnym pozorem w tym trefnym miejscu!
Mnie ten pozornie darmowy nocleg kosztował dodatkowe dwadzieścia cztery godziny; kilkanaście w izbie wytrzeźwień (podejrzewam, że menadzie tego hotelu mają umowę z izbą wytrzeźwień) i kilkanaście godzin na policji. Był to mój dziewiczy raz, więc przeżyłem to jak pobyt w obozie koncentracyjnym, bez praw, obity i dobity. O chłodzie, głodzie w demokratycznym państwie. Pocieszała mnie jedynie myśl, że władza, która zadziera z kulturą zawsze kończy źle. I powiem wam jeszcze, że wyszedłem szczęśliwy, że po tych wszystkich torturach i eksperymentach, którym mnie poddawano, później zaś upokorzeniach w komendanturze policji, byłem szczęśliwy, że sprawa nie skończyła się w komorze gazowej i nie wróciłem z Konkursu na Blog Roku przez komin krematorium. Więc Gala tak, jeśli nocleg w hotelu Etap, nigdy nie idźcie tą drogą!
Jeśli chodzi o kwestię menadziów hotelowych i innych, opiszę ją niebawem gdzieś z całą pewnością. Będą to takie moje, filozoficzno – nostalgiczne impresje.
Mało mnie tu, ale im więcej ciebie na blogach, czatach czy forach, tym mniej cię w innym życiu. Traktowałem blog jako terapię, stąd należałoby sądzić, że jestem wyleczony. Albo pozostaję przypadkiem nieuleczalnym i Internet mi nie pomoże. Drogą ucieczki też nie jest, bo przed samym sobą uciec się nie da.
Pisałem kiedyś gdzieś chyba, że jeśli istnieje przyjaźń wirtualna, to odejście kogoś bliskiego z sieci powinno nas cieszyć, jak ucieczka współwięźnia z paki. Bądź zwolnienie warunkowe, albo koniecznie lub wystarczająco bezwarunkowe. Czy w świat bardziej szczęśliwy i bardziej realny? Tego nie wiem. Dziś ludzie z sieci, ich myśli ich problemy, życie są dla mnie błahostką, niczym. Nie muszę pisać, stąd nie piszę. Kiedyś musiałem, a sieciowe więzi były dla mnie wszystkim co miałem.